środa, 14 stycznia 2015

Szara codzienność...

      Witam wszystkich po przerwie.
     Nie mogłam pisać, bo mieliśmy, a w zasadzie mamy nadal niemałe przeboje. Przyznam się, że ostatnio nieświadomie zjadłam czosnek (a karmię piersią). I zaczęło się. Jeśli ktoś uważa, że mając dziecko ma za dużo czasu dla siebie i za mało wrażeń, a w ogóle to lubi sporty ekstremalne to naprawdę polecam!!!;/
     Niestety po tym 'cudownym' wydarzeniu, mam już wszystkiego dosyć, dlatego dzisiaj napiszę Wam wszystkie moje przemyślenia, a z zasadzie żale związane ze zwykłym dniem z moim chorym dzieckiem. Wiem, że miało być tylko pozytywnie, ale myślę, że uprzedzenie Was o tym co będzie się działo u Was w domu po powrocie jest jednak cenne, a ja jestem już naprawdę zmęczona:P


     Jeśli ktoś myśli, że dzień z dzieckiem chorym jest identyczny jak z dzieckiem zdrowym, to niestety muszę go wyprowadzić z błędu. Ktoś powie, że karmienie, przewijanie, kąpanie itd. się nie zmienia, z pozoru tak, ale niestety tylko z pozoru.
     Po pierwsze trzeba podawać leki. Ważne jest ich przygotowanie, co wymaga skupienia, bo jednak dobrze byłoby się nie pomylić. No i trzeba pamiętać, że nie jest wskazane, żeby łączyć je z jedzeniem bo potem różnie bywa, leki nagle z całym posiłkiem lądują nie tam gdzie trzeba. 
     Po drugie trzeba prowadzić BILANS, słowo które w szpitalu było przeze mnie znienawidzone. Wtedy stwierdzałam, że pielęgniarki mają jakiegoś fioła na jego punkcie. Teraz u nas w domu nie ma jednego dnia bez zapisywania tego co moje dziecko zjadło i ile wysikało. I w ogóle można zapomnieć o tym, żeby nie było wagi w domu, bo przecież trzeba ważyć nie tylko dziecko, ale i pampersy. Czasem mam wrażenie, że nie karmi się dziecka, tylko 'robi się na bilans'. A kompletną paranoją jest to, że kiedy jestem poza domem i dzwonię do męża żeby zapytać jak się mają z Kudłatą, to nie omieszkam zadać pytania "Jak bilans?". Chore? Może i tak. Zazdroszczę koleżance, która bilans dawno wyrzuciła i karmi 'na oko'. Ja czasem naprawdę boje się, że nie zauważę jakiejś zmiany i nie będę umiała w porę zareagować. Czy Wy będziecie go prowadzić, same musicie rozsądzić. Mi wydaje się, że bilans jest ważny przynajmniej dla spokojności mojej głowy. Poza tym moja Kudłata od czasu operacji na serce słabo je, czasem ledwo daję rade wtłoczyć w nią minimalną dawkę płynów potrzebną do tego, żeby się nie odwodniła. Oczywiście taki bilans zabiera trochę czasu, bo musisz odmierzyć mililitry w butelce,  zważyć każdego pampersa, a potem to wszystko zapisać. A jak wiadomo dzień nie jest z gumy. 
     Po trzecie rehabilitacja. Oczywiście można zatrudnić Panią, która będzie to robiła za nas, ale za nią trzeba też wtedy zapłacić. Ja robię ćwiczenia z Kudłatą sama, co skutkuje czasem tym, że czasem moje własne dziecko nie chce nawet na mnie spojrzeć.
     Po czwarte wizyty u lekarzy. Oczywiście domyślam się, że dzieci zdrowe również chorują na wirusy i przeziębienia i muszą czasem odwiedzić jakiegoś lekarza. Niestety u nas wiąże się to z wizytami przynajmniej 2-3 razy w miesiącu i to przy dziecku zdrowym. Kudłata uwielbia takie wyjazdy, zwłaszcza ubieranie się, wtedy wręcz zaczyna głośno krzyczeć 'z radości', gorzej, że trudno ją przekonać do tego, żeby jednak przestała się tak energicznie cieszyć.

     Mam nadzieję, że u Was jest lub będzie łatwiej;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz